Subtelna dehumanizacja


Czy można powiedzieć, że pobicie jest subtelną formą zabójstwa?

Coś tu nie pasuje.

Podobny dysonans poczułam, kiedy w jednym z artykułów przeczytałam, że infrahumanizacja jest „subtelną formą dehumanizacji”.

Język nie powinien obłaskawiać negatywnych zjawisk. Nie należy też rozmywać pojęć, które dotyczą ekstremalnego społecznego zła. Uważam, że dehumanizację od infrahumanizacji wyraźniej trzeba oddzielić.


Infrahumanizacja

Infrahumanizacja jest zjawiskiem powszechnym i nieściśle zdefiniowanym. Najogólniej polega na przypisywaniu innym ludziom gorszej jakości człowieczeństwa w porównaniu z wysoką jakością własnego. Ma to miejsce głównie wtedy, gdy wyraźny jest podział na „swoich” i „obcych”. Odróżnia się  nas – wartościowych, „dobrych ludzi” od mniej ludzkich, „gorszych tamtych”. Psychologicznym źródłem tego zjawiska może być naturalny lęk przed obcymi, ale też poczucie wyższości, potrzeba dominacji. Pojawiają się uprzedzenia, nieufność i negatywne stereotypy. Infrahumanizacja często jest nieuświadomiona lub słabo uświadomiona. Należy do odruchowych mechanizmów obronnych, które racjonalizują brak empatii w stosunku do obcych.  Skutki są wielorakie – od obojętności, rezerwy, izolacji po nieprzyjazne nastawienie, dyskryminację i pogardę. Naturalnym się zdaje, że „gorszych ludzi” gorzej można traktować.

 

Dehumanizacja

Dehumanizacja otwiera drogę do znacznie większego zła. To już nie jest umniejszenie cudzego człowieczeństwa, lecz jego zanegowanie. Innym ludziom zamiast cech ludzkich przypisuje się cechy zwierzęce i demoniczne. Dehumanizacja jest ważnym elementem przygotowań do wojny. Staje się jeszcze ważniejsza w czasie jej trwania. Żeby skutecznie walczyć z wrogiem lepiej nie widzieć w nim człowieka.  

Najczęściej przywoływanym przykładem dehumanizacji jest nazistowska propaganda skierowana przeciw Żydom. Niemcom wpajano, że Żyd - niszczycielski pasożyt i szkodnik zagraża zdrowej, europejskiej cywilizacji. Likwidacja „szkodników” w propagandowym ujęciu przeistoczyła się w uzasadnioną samoobronę.   

W relacjach społecznych zjawiska infrahumanizacji i dehumanizacji graniczą ze sobą. Nie dziwi to, bo ich psychologiczne podstawy, czyli lęk, agresja i potrzeba dominacji są mocno ze sobą sprzężone. Mechanizm przejścia między nimi jest szybki. Skok z postawy obronnej do agresywnej, dominującej i wrogiej odbywa się często bez oporu. Ma to swoje odbicie w potocznym powiedzeniu, że atak jest najlepszą formą obrony.


Demonizacja

Demonizacja jest nieodłącznym komponentem dehumanizacji, który jakościowo odróżnia ją od bardziej lub mniej subtelnych form infrahumanizacji.

W krytycznej refleksji rzadko wyróżnia się ów komponent. A przecież jest esencją  grozy tego zjawiska. Samo odczłowieczenie nie dość uzasadnia przemoc, a tym bardziej – zbrodnię. Wszak zwierzęta także powinniśmy traktować „po ludzku”.

Demonizacja generuje i potęguje wyobrażenie zła, przed którym trzeba się bronić, a jeszcze lepiej – prewencyjnie zniszczyć. Lęk przed kimś „złym” nie tylko obniża lub wyłącza empatię. Lęk pobudza do agresji.

Demonizacja  agresję usprawiedliwia. Kreowany jest obraz innych ludzi jako istot złych. Celowo wyolbrzymiane są zagrożenia z ich strony.

Kodeks moralny zakazuje używania przemocy bez uzasadnienia. Ale też wspiera aktywną obronę przed złem, prewencję i sprawiedliwe karanie zła.

Już w dzieciństwie stykamy się z aktem surowej sprawiedliwości w bardzo znanej bajce. Oddychamy z ulgą, kiedy Baba-jaga kończy swój żywot w piecu. Zło zostało słusznie ukarane i ostatecznie unieszkodliwione.

W czasach nie całkiem zamierzchłych kobiety podejrzewane o czary palono żywcem. A nie były to wiedźmy z bajek. Skutki demonizowania kogokolwiek są przerażające.

Czy my, współcześni, jesteśmy zdolni do demonizowania niewinnych ludzi i podpalania stosów?  Ufamy, że nie. Przecież jesteśmy racjonalni. Nie wierzymy w czarownice. Heretyków słuchamy uprzejmie, chwaląc wolność wypowiedzi. No, może czasem „zaogni się” spór. Lecz to tylko słowa. 

Jeżeli kogoś realnie mamy się bać, to potrzebujemy słusznych powodów.

I twardych dowodów, że coś nam zagraża.

Bywa, że je znajdujemy. Bywa, że tak nam się zdaje.

Jak odróżnić lęk podsycany uprzedzeniem od uzasadnionego?

Jak odróżnić obsesje od świadomości realnych zagrożeń?


Lęki subtelnie dawkowane

W mediach wielokrotnie słyszę o napływie uchodźców na naszą granicę i o zagrożeniach z napływem związanych. Już samo słowo „napływ” dehumanizuje – czyni z ludzi bezosobową, płynną masę. „Fala imigrantów” brzmi jeszcze bardziej złowieszczo. Lecz nie dość złowieszczo, by ostro przed nią się bronić.  

Ktoś zauważył, że w tej fali pływają telefony komórkowe, zaskakująco podobne do naszych. Ktoś wyłowił te z ciekawą zawartością. Nudna reszta rozpłynęła się w informacyjnym tle. Ktoś do nich zajrzał i podzielił się z nami tym, co tam zobaczył. Oto są dowody. Z falą płynie zło: zoofilia, pedofilia, terroryzm. Jest czego się bać.

Wydaje mi się, że jestem odporna na tak jawną dehumanizację. Lecz zauważam, że jakaś cząstka tego przekazu drąży moją świadomość. A co, jeśli wśród tysiąca ludzi przybywających nad granicę jest jeden terrorysta, dwóch terrorystów…? A jeśli wśród nich są kryminaliści, złodzieje, gwałciciele….?

Zdaje mi się, że obcy złodziej musi być gorszy od złodzieja polskiego.

Może to i lepiej, że ich wszystkich nasi nie wpuszczają, bronią nas, tamtych odsuwają, wypychają?

Oglądam inne relacje. Widzę zrozpaczone matki z małymi dziećmi, mężczyzn bezsilnych i tych zdesperowanych, którzy rzucają kamieniami w pograniczników.

Współczuję tym słabym. Rozumiem wściekłość tych zdesperowanych.

Wyobrażam sobie, że z moimi dziećmi jestem uwięziona w zimnym lesie. W którą stronę bym nie poszła, przeganiają mnie.

To jest nie do zniesienia. Wyłączam wyobraźnię.

Mogę współczuć jednej lub kilku osobom. I to tylko tym, którym chcę i mogę pomóc. Lecz nie umiem współczuć setkom, tysiącom, dziesiątkom tysięcy ludzi, choć na współczucie zasługują i potrzebują pomocy. Z drętwotą serca słucham informacji o kolejnych zwłokach znalezionych przy granicy. Wpłacam pewną sumę na konto fundacji, która pomaga tym w lesie.

Jestem rozdarta. Nie wiem, ile się bać, ile współczuć. Wiem tylko, że rządzący boją się bardziej ode mnie.

Drut kolczasty odcina mnie od obcych. Cichną rozterki sumienia.

Wierzę jeszcze w to, że nigdy nie podpalę stosu. Ale gromadzę lęki. Inni wokół mnie też to robią. One już same układają się w stosy. 

Komentarze