Gdybym miała wyznaczyć swoją
pozycję w spolaryzowanym otoczeniu, powiedziałabym, że jestem symetrystką.
Cóż jednak miałoby to
znaczyć?
Czy widzę symetrycznie wady i
zalety obu stron?
Czy mam patent na obiektywizm
i bezstronność?
Czy jestem doskonale wyważona
w swoich poglądach?
A może siedzę okrakiem na
barykadzie i macham białymi flagami na prawo i na lewo?
Może nie mam żadnych
preferencji, tylko uszy zatykam przed zgiełkiem sporu
i chcę mieć święty spokój?
Otóż nie - na każde z tych
pytań uczciwie chcę odpowiedzieć „nie”.
Jestem symetrystką niespokojną i nie obojętną, żarliwą i zaangażowaną w spory, nie zawsze wyważoną, lewicowo „skrzywioną” i nie zawsze pewną swoich racji.
Co zatem decyduje, że
zgłaszam swój akces do klanu symetrystów?
Po drugie - zdolność do
krytyki zarówno własnej formacji jak przeciwników
Po trzecie - wiara w to, że
wartości uniwersalne są wspólne
Po czwarte - przekonanie, że
to, co łączy, jest ważniejsze od tego, co dzieli
Po piąte - nie węszenie w
każdym kompromisie zapachu zgnilizny
Po szóste - kontrola własnych
emocji, nie przekraczanie granicy między słusznym gniewem a nienawiścią
Po siódme - odcięcie się od skrajnych piór lewego skrzydła (skrzydło niech pozostanie bez krwawych ubytków)
Tak widzę główne motywy mojej
identyfikacji z symetryzmem.
Całkiem już niemerytorycznie dodam, że lubię spokojny głos Grzegorza Sroczyńskiego w radiu TokFM.
Co mi jednak w symetryzmie przeszkadza?
Po pierwsze - nazwa
„symetryzm”
Po drugie - przewaga krytycyzmu nad poszukiwaniem rozwiązań.
O tym, że etykieta
„symetryzmu” nie najlepiej oddaje ideową treść tej postawy, wiedzą sami
symetryści. Symetria zakłada identyczność symetrycznych obiektów.
A nie o to w symetryzmie
chodzi.
Symetria może być ewentualnie
metaforą doskonałej równowagi. Nikt jednak na równowagę zgodzić się nie może.
Dopóki istnieje jakakolwiek różnica poglądów, każdy widzi szalę przechyloną na
swoją stronę.
Mamy tylko szansę na takie wyważenie
swoich racji, żeby zachować balans między skrajnościami. Przy czym nie da się
zmierzyć i zważyć wartości niewymiernych.
Jaką miarą porównywać racje światopoglądowe, metafizyczne i nierozstrzygalne?
Symetryczne, lecz tylko na
bardzo ogólnym poziomie, bywają mechanizmy psychologiczne zauważalne po obu
stronach sporu. Przykładowo – z większą surowością oceniane są błędy
przeciwników niż te same błędy po własnej stronie.
Symetrysta widzi to lepiej niż radykałowie z obu stron.
Chociaż nazwa „symetryzm” nie jest idealna, to lepszej nie wymyślono. Trzeba też przyznać, że jednak oddaje intencję dążenia do bezstronności i zrównoważenia kryteriów ocen.
Co do przewagi krytycyzmu nad poszukiwaniem rozwiązań - nie jest to zarzut skierowany wyłącznie pod adresem symetrystów. Mocniej powinien wybrzmieć w odniesieniu do pozostałych uczestników debaty. Obóz rządzący jest wprawdzie zmuszony do poszukiwania rozwiązań, ale już prorządowa propaganda, która wspiera te rozwiązania, przesycona jest ostrą krytyką ich przeciwników.
Krytycyzm w wydaniu symetrystów jest zwykle mniej stronniczy i nie tak drapieżny. Wciąż jednak wydaje się aktywnością dominującą. Tak przynajmniej prezentuje się symetryzm w krążącej po intrenecie definicji, zamieszczonej w Wikipedii. Wyraźnie położony jest w niej akcent na tropienie negatywnych zjawisk w obu politycznych obozach. Oto i ona:
„Symetryzm – postawa ideologiczna zakładająca, że każdemu negatywnemu zjawisku zawinionemu przez dany obóz polityczny należy spróbować przeciwstawić analogiczne negatywne zjawisko zawinione przez obóz jego przeciwników.”
Wolałabym, żeby symetryści
definiowali własną formację trochę szerzej i bardziej pozytywnie. Niech to nie będzie loża łagodnych krytyków i
zanadto wyrozumiałych komentatorów. Symetryzm podobałby mi się bardziej, gdyby
stał się generatorem konstruktywnych pomysłów, warsztatem mediacji, bankiem
rozwiązań kompromisowych.
Łatwo powiedzieć. Trudniej ogień z wodą zaprzyjaźnić.
Komentarze
Prześlij komentarz