Metafora „bańki
informacyjnej” pierwotnie opisywała efekt działania algorytmów w sieci
internetowej, taki oto, że do użytkowników docierają treści zbieżne z ich
poglądami i zainteresowaniami. Teraz szerzej używa się tej metafory, odnosząc
ją także do społeczności o zbliżonych preferencjach politycznych. Od wielu lat
nasila się polaryzacja tych społeczności, czyli podział na dwa, coraz bardziej
wobec siebie nieprzyjazne obozy.
Dawniejsze podziały można
było przedstawiać w postaci szerokiego wachlarza. Obecnie umiarkowany środek
wydaje się rozdarty i nic nie znaczący. Wachlarz jest rozerwany. Większość
podzieliła się i zradykalizowała. Frakcje wewnątrz każdego obozu mocniej
zabarwione są kolorytem wiodących idei.
Bańka jest bytem mentalnym, dlatego wydaje się przezroczysta.
Zachowana jest w niej możliwość powierzchownego oglądu świata na zewnątrz. Można więc będąc w bańce sądzić, że przebywa się w przestrzeni otwartej, a jednocześnie być od świata zewnętrznego oddzielonym. Niewidoczna jest gęstość atmosfery spajającej wspólnotę. Ludzie zamknięci wewnątrz bańki mają wspólny język, wspólne myśli, wspólne wartości i wspólne emocje. Mentalna bariera, która odgradza wspólnotę od innych, choć wydaje się doskonale przejrzysta, posiada własności filtru świetlnego. Filtrowanie nie ma tu charakteru przesiewania, jak w przypadku internetowej bańki informacyjnej. Porównać można je do patrzenia przez zabarwione szkło. Przy tym zabarwienie zmienia się zależnie od tego, na co patrzymy. W rezultacie rzeczywistość widzimy w barwach zróżnicowanych interpretacji.
Ten poznawczy filtr wybiórczo
wartościuje informacje napływające z zewnątrz. Fakty potwierdzające własne
poglądy traktowane są jako ważne, znamienne i prawdziwe, te zaś, które do nich
nie pasują, ocenia się jako nieistotne, incydentalne, wątpliwe lub fałszywe.
Poznawcze filtry zabarwiają także emocje powiązane z odbiorem informacji. Na przykład, czyn niezgodny z prawem jest bardziej oburzający, jeśli zdarzył się w obozie ideowych przeciwników, niż wtedy, gdy przytrafił się któremuś z „naszych”. Różnicę tę dostrzega się szczególnie w sposobie reagowania na afery finansowe.
Czynnik czasu istotnie wpływa
na ewolucję baniek. Z upływem lat wewnątrz każdej z nich wzrasta ilość
tendencyjnie interpretowanych informacji. Tym samym rośnie pula argumentów i
dowodów przemawiających na korzyść własnych przekonań. Wzmacniają się też
narzędzia krytycznej walki wymierzone w przeciwników. Niemal automatycznie
drugiej stronie przypisuje się cynizm, złe intencje, wyrachowanie, kłamliwość,
język nienawiści. Pogłębiają się
wzajemne, negatywne stereotypy.
Można więc (znów uciekając się do metafory) powiedzieć, że filtry na powierzchniach baniek z biegiem czasu zaciemniają się.
Żeby nie pozostawać dłużej w
metasferze metafor, trzeba to odnieść do zjawisk konkretnych.
Dobrym przykładem
„filtrowania” informacji jest zróżnicowanie zdań na temat budowy NordStream2. Fakt
pozostaje tylko faktem – gazociąg został wybudowany. Lecz jego znaczenie
odczytuje się różnie. Ogólna negatywna ocena wydaje się jednolita, jednak ton
krytycznych wypowiedzi nie jest ten sam.
Obóz konserwatywno-narodowy
ostrzej wyraża krytykę i oburzenie, bardziej też obawia się negatywnych dla
naszego kraju i dla całej Unii skutków tej inwestycji. NordStream2 jest dowodem dominacji Niemiec, przyzwolenia
na polityczną korupcję, przedkładania przez Niemców własnego interesu ponad
solidarność z unijnymi partnerami. Uzależnienie Polski od dominujących Niemiec
i nieprzyjaznej, totalitarnej Rosji jest dla nas bardzo groźne.
Strona liberalno-lewicowa nie
zaprzecza, lecz z reguły wypowiada się na ten temat spokojniej. Dorzucane są
argumenty łagodzące wymowę tamtej krytyki. Nie cała unia i nie wszyscy Niemcy
popierają NordStream2. Niemiecka partia Zielonych i większość państw UE były przeciwne. Idea partnerstwa
wewnątrzunijnego nie wygasła. Znaczenie gazu w energetyce będzie malało, zatem
nie trzeba wyolbrzymiać problemu przyszłego uzależnienia od Rosji.
Publicyści i politycy tej
strony raczej nie odwołują się do argumentu samych Niemców, którzy twierdzą, że
gazociąg jest inicjatywą czysto biznesową, korporacyjną, niemal prywatną. I
słusznie, bo decyzje o znaczeniu geopolitycznym nie mogą być „prywatne”. Jeśli
wymykają się spod państwowej kontroli, to albo państwo jest słabe, albo tym
decyzjom po prostu sprzyja. Warto przypomnieć, że nawet najsilniejsze państwa
utraciły wpływ na ogólnoświatowe, ekonomiczne mechanizmy, zwane
turbokapitalizmem. W przypadku NordStream2 ma to mniejsze znaczenie, gdyż
interesy gazowych korporacji i państwa niemieckiego były zbieżne. A raczej
wydawały się zbieżne w momencie zawiązywania gospodarczego sojuszu z rosyjskim
koncernem.
Czy zagrożenia związane z
NordStream2 są przez pierwszy obóz niesłusznie wyolbrzymione?
Czy te same zagrożenia są przez drugi obóz pomniejszane i lekceważone?
Fakty, które w przyszłości
miałyby potwierdzić rację którejś ze stron, najprawdopodobniej nie dadzą
odpowiedzi na te pytania. Wiele przemawia za tym, że zostaną przepuszczone
przez te same filtry, których obie strony używają obecnie.
Inny, bardziej wyrazisty
przykład filtrowania informacji nie odnosi się do jednego faktu, lecz do
skutków szerzej pojętych działań. Chodzi o głęboko zróżnicowaną ocenę wpływu
polityki na podwyżki cen energii. To już nie jest wahanie w zakresie mniej lub
bardziej negatywnej opinii, lecz propagandowa wojna.
Obóz narodowo-konserwatywny winą za podwyżki obarcza unijną politykę klimatyczną. Rosnące opłaty emisyjne, nałożone w ramach tej polityki, mają decydować o wzroście cen prądu. Słynne już banery z żarówką, rozwieszone w całej Polsce, klarownie ilustrują ten przekaz – za 60% kosztów prądu odpowiada UE.
Obóz lewicowo liberalny
odpowiedział szybko - wyjaśniono, na czym polega ta manipulacja. Na cenę prądu
składają się nie tylko koszty jego wytwarzania, lecz szereg innych kosztów, nie
związanych z polityką unijną. Udział opłat klimatycznych w rachunkach to nie
60%, a nieco ponad 20%. Poza tym trafiają one nie do unijnego, ale do polskiego
budżetu na cele krajowej transformacji energetycznej.
Odpowiedź ta miała charakter
obronny i merytoryczny. W krótkim jednak czasie pojawił się propagandowy odwet.
Żarówkę anty-unijną
przelicytowała żarówka anty-PiS-owska. Już nie 60% ale aż 75 % kosztów prądu
przypisano złej polityce ideowych przeciwników.
Zamiast merytorycznych analiz mamy więc konfrontację wzajemnych oskarżeń. Propagandowe, stronnicze, skrajnie uproszczone przekazy są identyczne. Obie strony ogłaszają winę „tamtych”. O budowaniu wspólnej strategii energetycznej można tylko pomarzyć.
Rzeczywiste źródła wzrostu
cen energii są wypadkową wielu czynników.
Poważne błędy w polityce energetycznej popełniały wszystkie rządy. Zdecydowany zwrot w kierunku rozwoju odnawialnych źródeł powinien nastąpić w pierwszym okresie uczestnictwa Polski w UE. Nie nastąpił. Polska za rządów PO i PSL jako jedyny kraj blokowała europejską „mapę drogową” odchodzenia od węgla. Kolejne rządy broniły polskiego węgla jeszcze bardziej uparcie, wręcz desperacko. Równolegle rozwijała się anty-unijna propaganda głosząca, że UE dyskryminuje nasz kraj i naraża na niebotyczne koszty. Nie umieliśmy i nadal nie umiemy wykorzystać unijnych programów wsparcia sprawiedliwej transformacji. Wciąż dopłacamy do wydobycia węgla w Polsce, dotujemy nierentowne górnictwo a jednocześnie kupujemy tańszy węgiel, głównie z Rosji. A im więcej węgla wykorzystujemy do produkcji energii, tym wyższe są opłaty klimatyczne. W przyczynie wzrostu cen prądu trzeba więc dojrzeć skutek wieloletnich zaniedbań, a nie złe intencje UE lub wyłącznie błędy PiS-u.
Nie ma co się łudzić, że
wobec tych i podobnych kontrowersji możemy zająć pozycję całkiem bezstronną. Czego
jednak uniknąć można, to mocnego zaciemnienia własnych filtrów poznawczych -
takiego, które nie pozwala na przyjęcie żadnego argumentu strony przeciwnej.
Komentarze
Prześlij komentarz